Ernestyna Skurjat-Kozek, prezes Kosciuszko Heritage, opisała trudną podróż stworzenia filmu Humanitarne akcje Strzeleckiego w Irlandii.
W artykule opublikowanym w Pulsie Polonii, Ernestyna opisała wysiłek jako „drogę przez mękę”. Napisała ona o procesie planowania i kreowania DVD, którego współautorem jest Feliks Molski, członek Kosciuszko Heritage.
Artykuł Ernestyny, który zawiera więcej zdjęć, jest przepublikowany poniżej:
Wydawałoby się, że realizacja filmu dokumentalnego o Strzeleckim to wielka przyjemność i twórcza przygoda. Tymczasem była to droga przez mękę. A zapowiadało się tak ” różowo”! Pomysł, żeby promować Sir P.E. Strzeleckiego na sydnejskich obchodach Irish Famine International Commemoration zrodził się w maju ub. r., kiedy Felix Molski krążył po USA „szlakiem liberty”. O tym , że kolejne obchody zaplanowano na koniec sierpnia 2013 r. w Sydney dowiedział się w Bostonie. W czasie tamtejszych uroczystości udało mu się podejść do dygnitarzy z Irlandii: prezydenta M.D. Higginsa oraz Jimmy Deenihan’a, ministra do spraw Arts, Heritage & Gaeltacht. Ba, mimo ostrej obstawy udało mu się wręczyć obu panom po egzemplarzu świeżo wydanej książeczki (jego autorstwa) The Best of Human Nature. Strzelecki’s Humanitarian Work in Ireland.
Po powrocie do Australii Felix zajął się produkcją pokazu power presentation point o misji humanitarnej Strzeleckiego w Irlandii. Robił to w przekonaniu, że mieszanka dźwięków, narracji, muzyki, fotografii i wideo będzie atrakcyjniejsza, niż słowo pisane. I tak powstał „prototyp”, któremu potem miałam nadać wersję finalną za pomocą znakomitego programu Pro Show Gold. Wyskakiwały jednak inne, ważniejsze sprawy, zdawało się, że sierpień 2013 jest jeszcze tak daleko. W lutym odbył się nasz ostatni festiwal kościuszkowski i Msza Stulecia na Mt Kosciuszko. Wysiłek był wielki, ledwie dochodziłam do siebie. Oczywiście po kilkudniowej nieobecności w Pulsie Polonii zrobiły się wielkie zaległości, masa materiałów stała w kolejce do publikacji. Wnuczki dopominały się, żebyśmy weekendy spędzali z nimi. Nie zawsze było to możliwe.
W końcu kwietnia pojechalismy samochodem do Melbourne na pogrzeb naszego Patrona, śp. Lecha Paszkowskiego, przy okazji odbyliśmy kilka pożytecznych spotkań. Tydzień w podróży, znów porobiły się zaległości. A tu opócz Pulsu są inne sprawy: trzeba zrobić pofestiwalowe rozliczenia finansowe, pojść z hałdą papierów do taxmana, przygotować zebranie walne Kosciuszko Heritage, szukać stosownych miejsc, gdzie można by stworzyć Izby Pamięci Strzeleckiego (m.in. w Muzeum Tasmanii), śledzić przetarg na sprzedaż pałacu w Sędzinach (tam mieszkał młody Strzelecki jako gość Pani Prusimskiej – babci Adyny Turno, ukochanej Pawła); trzeba też zabrac się za umowę z Australian Dictionary of Biography w sprawie biogramu pisarza i piosenkarza Johna Hospodaryka – piewcy Kościuszki i Strzeleckiego. Tyle projektów starych i nowych, nie wiadomo, w co ręce włożyc. W natłoku spraw trudno o jasność myśli, o koncentrację. A jeszcze ta troska o zdrowie: pooperacyjna fizjoterapia, masaż, hydroterapia. Najgorzej z hydroterapią, bo w rejonie szpitala w Hornsby trudno zaparkowac samochód, więc mąż musi mnie dowozić marnując swój cenny czas.
Na początku czerwca kolejna podróż – znów samochodem (unikam samolotów, gdzie rok temu złapałam wirusa i przez kilka tygodni chorowałam na bronchit). Tym razem był to wyjazd do Brisbane na Zjazd Rady Naczelnej. Po powrocie na biurku pojawia się teczka pełna materiałów zjazdowych, trzeba pisać, publikować, ale znowu czasu brak. W połowie czerwca Felix z Johnem przeżywają tragedię – po ciężkiej chorobie umiera w szpitalu ich ukochana mama, Jadwiga.
I nagle – pod koniec czerwca – promień słońca. Dzwoni telefon. To Russ Ryan, irlandzki filmowiec. Pyta, czy może dostać książkę Felixa The Best of Human Nature, bo jest Strzeleckim oczarowany i chciałby z autorem zrobić wywiad na ten temat – zwłaszcza, że Strzelecki działał również w jego rodzinnym miasteczku Ballina. Trudno mi się rozmawiało z Russem, bo mam kłopoty z irlandzkim akcentem, więc pospiesznie odsesłałam Russa do Felixa. Po kwadransie oddzwonił Felix – wniebowzięty! Oboje mamy poczucie, że stał się cud: oto Niebo obdarowało nas człowiekiem, który pragnie swoim rodakom – Irlandczykom opowiedzieć o zasługach naszego wielkiego Polaka. Umówiliśmy się z Russem na filmowanie na 15 lipca.
Tymczasem wydarzyły się dwie sprawy, które znów wymagały czasu i wysiłku. Po pierwsze przygotowania do party urodzinowego naszej Aborygenki Aunty Rae i niespodziewana, tragiczna śmierc jej syna, Matthew. Znów smutno, znów odpływ energii.
15 lipca, spotkanie z Russem. Cała energia do mnie wróciła. Zapomniałam o smutkach i dolegliwościach. Od świtu krzątałam się radośnie w kuchni, żeby przygotować smaczny lunch dla gości. Filmowanie zaczęło się o 10 rano i trwało prawie do wieczora…z przerwami na pogawędki. Russ to drobny, ale ruchliwy i dobrze zorganizowany człowiek, na dodatek wielostronnie utalentowany. Jest filmowcem, piosenkarzem i pracownikiem socjalnym. Specjalizuje się w out-backowych podróżach, współpracuje z irlandzkim kanałem Turas TV.Outdoor Adventures. Trzy ostatnie lata spędził w Australii, gdzie spotkał swoją byłą narzeczoną, z którą ongiś zerwał, ale Australia ich połączyła na nowo – pobrali się, mają już dwoje dzieci. Zawodowo pracował w firmie związanej z aborygeńskim welfare, jako piosenkarz dorabiał koncertami i na weselach, ale jego pasją były podróże „ekstremalne”.
Jeździł śladami irlandzkich odkrywców i pionierów, w tym Roberta O’Hara Burke, pierwszego białego człowieka, który szczęśliwie przeprowadził swoją ekipę przez cały kontynent. Filmował też na Pustyni Strzeleckiego. Już w ostatnich tygodniach pobytu w Australii dowiedział się o powiązaniach Strzeleckiego z Irlandią. Zdobył gdzieś telefon do Kosciuszko Heritage …i tak się zaczęła nasza znajomość. Russ też jest zdania, że spadliśmy mu z nieba.
Niemało się nagawędziliśmy w ciągu dnia, Russ opowiadał masę ciekawostek, na przykład o tym, że była pani prezydent Irlandii (potem High Commissioner w ONZ) Mary Robinson pochodzi z tego samego miasteczka, co Russ – z Ballina. Ojciec Mary był lekarzem położnikiem, to on odbierał poród, kiedy na świat przyszedł ojciec Russa. A my pokazaliśmy Russowi „prototyp” naszej produkcji, wspominaliśmy, że w roli narratora przydałby się ktoś z irlandzkim akcentem. Russ zapalił się do pomocy, obiecał nawet dać nam skomponowaną przez siebie muzykę…mówiliśmy mu bowiem, jak trudno w internecie znaleźć production music, na którą nie obowiązują copyrights.
Russ zapowiedział, że zaraz po powrocie do Irlandii zrobi z kolegami nagrania potrzebne do naszej produkcji. Cieszyłam się z tej obietnicy, bo szczerze mówiąc na mojej drodze pojawiła się kolejna przeszkoda. Nie mogłam poświęcic pracy społecznej tyle czasu, ile bym chciała, ponieważ wnuczki strasznie się rozchorowały (rodzice też), i trzeba było całą energię skierować na front rodzinny. Po dwóch tygodniach okazało się, że wirus zaatakował babcię. Pamiętam, 1 sierpnia rano zaczęło mnie drapać w gardle, a w nocy rozbolało mnie prawe ucho i nawet kilka zębów. Koszmarny ból. I szok: straciłam słuch. Pojechaliśmy do lekarza. Nie zaleca antybiotyków, tylko inhalacje. Kolejna noc, zapalenie drugiego ucha. I znów do przychodni. Tym razem GP daje antybiotyki. Koczuję w łóżku.
Traf chciał, że któregoś dnia wpadła do nas dr Ela, która pracuje na Emergency. Obejrzała uszy, przypisała mocniejsze antybiotyki i powiedziała, że stanie na głowie, aby mnie jak najszybciej wysłać do laryngologa. Laryngolog zdiagnozował ostrą infekcję obu uszu, zapisał kolejne antybiotyki, wypompował wosk i zalecał cierpliwość, bo słuch wróci dopiero za 6 tygodni. Nie wierzyłam, że to nie sen, tylko jawa.
I oto przyszły trzy hiobowe wieści. Pierwsza z agencji rządowej CRC, która mi zarzuciła, że nie dotrzymałam terminu rozliczeń finansowych po otrzymaniu grantu na festiwal kościuszkowski. Druga wieść, że basen zamknięty i hydroterapia będzie na pewien czas odwołana. Trzecia – najgorsza – od Russa, że jego mienie przesiedlenia (w tym studio) dotrze do Irlandii z opóźnieniem, a więc obiecanych nagrań nie będzie mógł zrobić wcześniej jak pod koniec września. A tymczasem nasz film jest potrzebny na 24 sierpnia – bo w tym terminie odbędą się w Sydney obchody Irish Famine. I co ja mam zrobić w takiej sytuacji? Że hydroterapii nie będzie to i dobrze, bo w stanie głuchoty i tak do wody nie wejdę. Rozliczenie do CRC (za ten jeden marny tysiąc dolarów grantu) jest łatwe, 5 minut roboty; problem w tym, że do Aquittal Report trzeba dołączyć Financial Statement od taxmana, a na to potrzeba kilku tygodni.
Gorszym ciosem okazało się to, że Russ nie może pomóc. A skoro Russ nie może pomóc, to znaczy, że muszę natychmiastowo sama zabrać się za produkcje DVD. Nie mogę z powodu choroby zrezygnować z projektu, nad którym pracowaliśmy prawie rok! Taka okazja, jak konferencja w Sydney zdarza się raz na 100 lat. I nagle obudził się we mnie duch przekory. Co? Ja nie dam rady? Muszę dać radę! Spróbuję. Siadam do komputera, włączam dźwięk na cały regulator. Niestety, nie słyszę. Zakładam słuchawki, coś tam odrobinę słyszę. Aha, a więc amplifikowany dźwięk jakoś do mnie dociera. Układam plan.
Pierwszy etap: trzeba zrobić nagrania narracji i paru innych głosów. Aktorzy będą się w czasie nagrania słyszeli, a ja potem zabiorę się w słuchawkach do montażu. No więc najpiew Łukasz nagrał narrację. O dziwo, jakoś dałam sobie radę z montażem, ale tylko dlatego, że niedosłyszany dżwięk mogłam identyfikować słowo po słowie ze skryptem, czyli scenariuszem. Potem kolejne nagranie z Feliksem (audio) i Johnem (video). No i kolejny etap: dobieranie muzyki i miksowanie dżwięków.
Szukam odpowiedniej ilustracji muzycznej na internecie, nic mi nie odpowiada. Zwłaszcza na początek filmu potrzebna jest mi muzyka dramatyczna typu „jakby pięścią walnął”. Po długich poszukiwaniach mam coś, co pasuje. A teraz potrzebna jest muzyka polska do ilustracji dzieciństwa Strzeleckiego – piszę emaila do Roya Eatona, czarnego pianisty z Nowego Jorku, który tak pięknie grał Chopina na festiwalu w Jindabyne. Kochany Roy oczywiście wyraża zgodę. I tak krok po kroku.
W międzyczasie Ela wysyła mnie do drugiego specjalisty. Ten wypatruje u mnie jakieś komplikacje i zaleca operację – za tydzień! Ostre tempo, ale jest nadzieja, że już za tydzień będę słyszeć! A póki co, pracuję na głucho. Trwa wyścig z czasem. Na kolejnym etapie produkcji słuch okazuje się mniej istotny, bowiem ważniejsze są obrazy, jakie pojawią się na ekranie: z wyjątkiem jednej wstawki wideo, strefa wizualna składa się ze zdjęć, obrazów, rycin, różnych grafik, map i tabeli. Noc po nocy ślęczę przerażona przy komputerze – skąd ja wezmę tyle „wizualiów”, żeby zapełnić półgodzinną opowieść? Felix dał mi wielkie zbiory fotek i historycznych ilustracji – nawet myślałam, że mam tego za dużo – ale w trakcie pracy okazało się, że jest za mało. I tak po nocach wydłubywałam z internetu różne images – ale znajdź tu takie nieobwarowane copyrightami! W tym napięciu bałam się, że produkt nie będzie gotowy na czas; ale duch przekory gnał mnie do przodu.
Na kilka dni przed obchodami trzeba było zadbać o takie niby prozaiczne rzeczy, jak kupno cases i dysków, które jeszcze należało wysłać do druku. A jeszcze wcześniej potrzebny był projekt graficzny okładki i samej płyty. Tak więc musieliśmy naszego Łukasza błagać na kolanach, aby rzucił wszystko i zrobił graphic design. Jak zwykle zrobił za darmo, pieknie i elegancko. Natomiast musieliśmy zapłacić wiele rachunków z własnej kieszeni, ponieważ w tym galopie nie było jak szukać sponsorów. Teraz należało znaleźć czas na składanie kompletów. I będzie z górki!
Tymczasem komputerowy kalendarz przypomniał mi, że mogę stracić prawo jazdy, o ile do 25 sierpnia nie przedstawię w Motor Registry formularza oceniającego mój stan zdrowia. (Ponad rok temu po operacji biodra miałam – jako inwalida – specjalne zezwolenie na parkowanie dla disabled). Wpadam w panikę, czy mi nie zabiorą prawa jazdy z powodu głuchoty. No cóż, trzeba było znaleźć czas na wizytę u GP… Tu komplikacja. Muszę jeszcze iść do okulisty po raport o stanie zdrowia oczu po operacji katarakty przeprowadzonej ileś tam lat temu. I tak od Annasza do Kajfasza. Udało się jednak wszystko załatwić i to tak, że w przyszłych latach Motor Registry już nie będzie mnie ścigał.
Kolejna noc, kolejny dzień przy komputerze – nagle patrzę, produkcja skończona! Jest póżno. Wysyłam emaila do Felixa, że production is finished and ready for preview. Na co odpisał, że natychmiast wsiada w samochód. Przez kilka godzin produkowaliśmy mastera DVD, o 4 rano obejrzeliśmy dziełko na dużym ekranie telewizyjnym; byliśmy mile zaskoczeni, bo jakość znakomita. Co za ulga! Po tylu przebojach dzieło gotowe! Radość wielka, ale nawet nie było jak świętować: panowie nie piją, a pani na antybiotykach. A poza tym, kto by strzelał korkami szampana w środku nocy, gdy u sąsiada smacznie pochrapuje noworodek.
Następnego dnia Andrzej wrzucił nasz film na You Tube. Jakość obrazu – jak to na internecie – dosyć słaba, no ale film jest juz dostępny na całym świecie. Poczułam się, jakbym odzyskała wolność. „Może wreszcie wezmę się za buchalterię i przygotuję papiery do taxmana, żeby wreszcie zakończyc pofestiwalowe sprawy finansowe?” – pomyślałam. Ale oto nowa komplikacja. Wiadomość z Polski.
Zaproszenie do udziału w konkursie multimedialnym. Akademia Polonijna w Częstochowie, organizująca kongres dziedzictwa kulturowego Polonii oraz doroczny konkurs filmowy przypomina, że termin składania prac mija 3 września. Na stronie internetowej organizatorów czytam, że Rok 2013 ogłoszono Rokiem Strzeleckiego Polonii Australijskiej. Skoro tak, to wypadałoby wysłać nasze dziełko na konkurs, bo tematycznie pasuje jak ulał. Ale po pierwsze jeszcze ne mamy w ręku dysków DVD, jeśli wyślemy za kilka dni, to czy dojdą na czas? A w ogóle czy przyjmują filmy w wersji angielskiej?
Pomyślałam, że już nie wytrzymam tego tempa, że czas odpocząć, zatem konkurs należy olać. Jednak po naradzie dochodzimy do wniosku, że warto wysłać – nie chodzi o nagrodę, tylko o to, aby nasze DVD zaczęło krążyć po świecie. No więc pisze do organizatorów, a oni na to, że im bardzo zależy na naszym filmie, planują bowiem wyswietlić go na wielkiej gali w październiku. Poza tym wersja angielska może wziąć udział w konkursie, o ile dołączę tłumaczenie listy dialogowej na polski.
Nie, nie dam się zwariować. Dosyć tego galopu. Nie jestem w stanie pracować nad tłumaczeniem w ciągu tych krytycznych dni, kiedy musimy wypalić kilkaset dysków i popakować w pudełka. Ale może ktoś pomoże? Piszę błagalne emaile do dziewczyn, które są ekspertami w tłumaczeniu. Sabinka odpisuje, że własnie awansowała, co wiąże się z tym, że kilka dni w tygodniu musi być obecna na wieczornych sesjach parlamentarnych. Ale pomyśli, co się da zrobić… Z kolei Hania odpisuje, że jako electoral officer (to w związku w rychłymi wyborami federalnymi) ma szkolenia, jednym słowem urwanie głowy, ale pomyśli, co da się zrobić. Po dwóch dniach napisała, że jednak nie da rady. No cóż. Co ma być to będzie. Trzeba robić to, co najważniejsze. A więc dzisiaj – ostatnia noc przed konferencją – mamy przygotować te kilkaset DVD, jeszcze dołożyć booklets, czyli książeczki ze scenariuszem. Booklets też zostały wyprodukowane z opóźnieniem, bowiem drukarka Felixa rozsypała się w nieodpowiednim czasie, a i komputer płatał figle, narażając go na nerwową bieganinę i dodatkowe koszta reperacji.
Mimo tylu przeszkód wszystko udało się na czas. Czyżby stare powiedzenie, że chcieć to móc, sprawdza się również w obecnej dobie? Czyżby magicznym kluczem do naszego żywota było słowo motywacja?
W chwili, gdy pisze te słowa Felix i Andrzej są już z walizkami pełnymi dysków w Parliament House, gdzie odbywają się obchody Irish Famine Commemoration.
Ernestyna Skurjat-Kozek
P.E. de Strzelecki’s Deeds in Ireland. Kosciuszko Heritage 2013. Script by Felix Molski. Produced by Ernestyna Skurjat-Kozek & Felix Molski. Narrators: Łukasz Świątek, John Molski, Felix Molski. Cover Design by Łukasz Świątek. Duration 27 min.